Rozmowa z nauczycielem języka angielskiego Jakubem Mączyńskim, laureatem Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”.
Bartosz Marzec: Zacznijmy od tego, co najważniejsze – od wartości. Jakimi wartościami kierujesz się w swojej pracy nauczyciela i które z nich starasz się przekazywać uczniom i uczennicom?
Jakub Mączyński: Po pierwsze – szacunek dla drugiej osoby. Dla każdego, niezależnie od różnic. Powinniśmy szanować to, że ktoś myśli lub czuje w inny sposób niż my. „Inny” nie oznacza przecież „gorszy”. Mimo to w przestrzeni publicznej tego szacunku niestety często brakuje. I wydaje mi się, że my – nauczyciele, edukatorzy, osoby, które pracują z młodymi ludźmi – widzimy to szczególnie wyraźnie. A to, co wydarzyło się w edukacji w okresie rządów poprzedniej ekipy – myślę choćby o systemowym wykluczenia części uczniów, na przykład uczniów LGBTQ – ugruntowało moje przekonanie o tym, że szacunek jest szczególnie ważny. Gdy młodzi ludzie słyszą na przykład, że są ideologią, wpływa to na nich w dramatyczny sposób. Włożyłem dużo czasu i energii, by wspierać uczniów, którzy doświadczają takiego traktowania. Mówiłem: „Hej! Słuchajcie, to nieprawda! To, że takie komunikaty padają z ust polityków, ministrów, hierarchów kościelnych to wcale nie oznacza, że tak jest. Nie jesteście żadną ideologią. Jesteście ludźmi i zasługujecie na szacunek”.
Czy dostrzegasz szansę na zmianę?
Nowe władze już próbują prowadzić inną politykę oświatową niż poprzednie. Jeszcze za wcześnie, by oceniać efekty, ale sama próba wprowadzenia zmian jest obiecująca. Ważne by Ministerstwo Edukacji Narodowej konsultowało swoje pomysły i plany ze środowiskiem, ponieważ my, nauczyciele i nauczycielki, codziennie pracujemy w polskich szkołach i dobrze je znamy. Otwartość na rozmowę to dobry początek, wcześniej jej nie było. Rozumiem jednak, że przed nami długa droga. Po ostatnich ośmiu latach wiele trzeba zmienić i uporządkować. Musimy jednak przebyć tę drogę, by edukacja opierała się na szacunku dla drugiego człowieka. Potrzebujemy przy tym ewolucji, a nie rewolucji. Szybkie i radykalne zmiany nie sprawdzają się w edukacji.
Wskazałeś zatem szacunek dla drugiego człowieka. Jakie inne wartości są dla ciebie szczególnie istotne?
Z szacunkiem do drugiego człowieka wiąże się empatia. Jeśli brakuje jej między nauczycielami i uczniami, trudno o wzajemne zrozumienie. Dlatego w mojej pracy staram się osłabiać podział na dwie grupy: nauczycieli i uczniów. Próbuję pokazywać uczniom, że nie ma między nami żadnej barykady. Jasne, stanowimy dwie różne grupy, ale nie powinniśmy z tego powodu walczyć czy rywalizować.
Trudno byłoby w takich warunkach prowadzić lekcje i czerpać z nich.
Oczywiście. Jeżeli dochodzi do sytuacji, w której jedna ze stron czuje się niekomfortowo, cały proces edukacji zatrzymuje się. Spędzamy ze sobą w szkole dość dużo czasu, więc warto byśmy od siebie czerpali. Nie powinno być tak, że uczeń tylko patrzy, by nabrać nauczyciela, a nauczyciel spogląda na ucznia z nieufnością. Wystarczy już tego. Możemy oczywiście dalej pilnować uczniów, by wykonywali zadania tak, jak my chcemy. Albo – możemy dać im przestrzeń, by robili to po swojemu. Niekoniecznie gorzej, a kto wie, może nawet lepiej. Bądźmy przyzwoici, a uczniowie dostrzegą to i zrozumieją, że taka postawa ma sens.
Podczas gali Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata” mówiłeś, że nie wolno być obojętnym na krzywdę drugiej osoby. Jak więc angażować uczniów i uczennice w pomoc osobom, które tego potrzebują?
Jedyny kurs pomocy, na jakim byłem, to kurs pierwszej pomocy. [śmiech] Ale podam przykład. Obejrzałem niedawno film „20 dni w Mariupolu”, który bardzo mnie poruszył. Poczułem, że trzeba pomóc. Rozmawiałem o tym z uczniami i rodzicami moich uczniów. Czuję się odpowiedzialny za to, żeby pokazywać uczniom świat. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z nich żyje w swojej bańce informacyjnej związanej z mediami społecznościowymi. Tym bardziej nie można odcinać młodych osób od innych źródeł informacji, nawet jeśli są one trudne.
Podzieliłeś się z klasą swoimi wrażeniami po obejrzeniu filmu dokumentalnego „20 dni w Mariupolu”?
Tak. I okazało się, że uczniowie nie zdawali sobie sprawy z tego, o czym on opowiada. Oczywiście nie pokazałem go na lekcji w całości, jedynie zwiastun. Zrobił na uczniach takie wrażenie, że dyskusja wywiązała się sama i sama się moderowała. Wydaje mi się, że jeżeli coś nas porusza, warto o tym mówić i działać. Nie ma lepszej nauki niż działanie. Starałem się włączać uczniów i uczennice w różne akcje pomocowe. Pomagaliśmy migrantom na granicy polsko-białoruskiej, uchodźcom z Ukrainy, seniorom w Polsce.
Czy uczniowie chętnie angażują się w działania, które proponujesz?
Chętnie to mało powiedziane. To mądrzy i dobrzy ludzie, mają wrodzoną empatię. Model wychowania, w którym wzrastają, jeszcze jej nie zagłuszył. Wydaje mi się, że należy dać im możliwość działania, nawet jeżeli czasem będzie to dla nich trudne.
Czy mógłbyś podać konkretny przykład tej empatii?
Półtora roku temu organizowałem kolejny transport z paczkami pomocowymi na granicę polsko-białoruską. Była zima. Statystyki nie były jednoznaczne co do liczby ofiar śmiertelnych i koczujących na granicy, zresztą do dziś nie są. Organizowaliśmy dużą szkolną zbiórkę, która zmieniła się w zbiórkę miejską, a potem – powiatową. Zbieraliśmy wszystko: lekarstwa, ubrania, śpiwory. Pewnego razu przyszła dziewczyna, która przekazała opakowanie ibupromu. Powiedziała: „Wie pan, przepraszam, że daję tylko to. Za kieszonkowe mogłabym kupić dwa opakowania, ale wtedy mój tato by się zorientował. Powiedziałby wtedy, że pomagam „Arabom”, a on się na to nie zgadza.
Pamiętasz, co wtedy pomyślałeś?
Dotarło do mnie, jak długą drogę przebyła ta dziewczyna. Musiała przecież skonfrontować się ze swoim modelem wychowania. Jej ojciec, a więc przecież najbliższa osoba, ma takie poglądy, jakie ma, ale mimo to ona potrafiła zdobyć informację o tym, co dzieje się na granicy. Następnie podjęła działanie i dała od siebie tyle, ile mogła. Takich sytuacji było znacznie więcej. W ogóle uczniowie dość często mówią, że nie wiedzieli na przykład o sytuacji na granicy, bo gdyby wiedzieli, to by działali. Wydaje mi się, że dzięki nauce poprzez działanie ratujemy nie tylko te osoby, które potrzebują pomocy, ale też w pewnym sensie ratujemy samych siebie i nasze społeczeństwo.
Jednym z działań, z którymi zgłosiłeś się do Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, jest praca rzecznika praw ucznia. Czy mógłbyś o niej opowiedzieć?
Pełnię tę funkcję już wiele lat. Gdy zaczynałem, rola rzecznika ograniczała się do interwencji, których zakres opisywał statut szkolny. Obecne mamy wypracowane odpowiednie mechanizmy, które minimalizują prawdopodobieństwo naruszania statutu.
Z czasem uczniowie zaczęli przychodzić na dyżur z zupełnie innymi problemami. Potrzebowali rozmowy lub wskazówki, jak uporać się z jakimiś trudnościami. Pytali też, do kogo powinni się zwrócić po pomoc. Zgłaszali problemy osobiste, rodzinne, emocjonalne, związanymi z tożsamością czy brakiem akceptacji. Z tym wszystkim, co czasem dzieje się w młodym człowieku, a co nie jest związane bezpośrednio ze statutem. To były dziesiątki, jeśli nie setki rozmów.
Domyślam się, że musiały być one wymagające.
Czasem nawet bardzo. Z każdą kolejną nabierałem jednak doświadczenia i przekonywałem się, że czasem wystarczy być i słuchać. Nie doradzać ani nie sugerować. Jedynie dać możliwość wypowiedzenia się uczniowi i pokazania mu, że jest ktoś, kto go wysłucha i nie będzie oceniał. Uczniowie często mają trudności związane z emocjami, a o nich przecież zwykle trudniej rozmawia się z bliskimi.
Dwa lata temu nagromadzenie tych bardzo emocjonalnych rozmów stało się naprawdę duże. Czułem się wtedy wyczerpany. Nauczyciele nie są przecież psychologami czy terapeutami, dlatego gdy czujemy, że nie mamy odpowiednich kompetencji, powinniśmy przekazać sprawę specjaliście. Także gdy czujemy, że mamy bardzo wiele zadań i kolejne byłyby już ponad nasze siły. Sam podzieliłem się swoimi trudnościami i otrzymałem wielką pomoc. To był czas, kiedy dołączyła do nas psycholożka szkolna Asia Niezgoda, która jest znakomitą specjalistką. Interwencji nadal jest jednak dużo. Tym bardziej cenię naszą współpracę.
Drugie działanie, z którym zgłosiłeś się do Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, wiąże się z kryzysem humanitarnym na granicy polsko-białoruskiej. Pamiętasz, kiedy zacząłeś pomagać ludziom na granicy?
Jeszcze zanim stało się jasne, że mamy do czynienia z kryzysem humanitarnym. Pamiętam, że obejrzałem reportaż o sytuacji na granicy i poczułem, że muszę działać. Nie może być tak, że my tu się bawimy w cieple, a tam ludzie zamarzają. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela Marcina, aktywisty i społecznika, i tak się zaczęło.
Później włączaliśmy w działania pomocowe kolejne osoby i organizowaliśmy następne transporty. Pojechaliśmy na granicę pierwszy raz, drugi, trzeci. W końcu zaproponowałem pomoc nauczycielom oraz uczniom. Zbieraliśmy pieniądze i potrzebne rzeczy. Wysyłaliśmy paczki do ośrodków.
Bardzo cieszę się, że moi uczniowie i nauczyciele, z którymi pracuję, tak fantastycznie zareagowali. Identyfikuję się z nimi emocjonalnie. Pytałeś o wartości – do tych, o których mówiłem, dodałbym jeszcze „Po jedenaste – nie bądź obojętny”. Pamiętam, że w naszej szkole uczniowie przygotowali świetną wystawę fotograficzną pod tytułem „Oni to my”. Mówiła o tym, że nas także może kiedyś dotknąć los uchodźcy i sami możemy potrzebować pomocy.
Czy spotkałeś się z niechęcią w związku ze swoją działalnością?
Nie ze strony rodziców uczniów. Zdarzały się jedynie komentarze pod artykułami w prasie lokalnej, na które nie byłem jednak przygotowany emocjonalnie. Ale pomyślałem, że skoro są ludzie, którzy potrafią w ten sposób komentować solidarność z drugim człowiekiem, to znaczy, że sprawa jest naprawdę ważna. Zresztą pozytywnych reakcji było znacznie więcej.
Jakie znaczenie ma dla ciebie Nagroda im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”?
Och, historyczne! Do nagrody zgłosił mnie kolega z mojej szkoły. Dowiedziałem się o tym dopiero, gdy dostałem informację, że powinienem skompletować zgłoszenie. Pomyślałem wtedy, że już zostałem nagrodzony. Takie docenienie i wsparcie jest bezcenne. A potem dostałem nominację. Poczytałem o tym, kto jeszcze jest nominowany, i okazało się, że to osoby, które wykonują fantastyczną pracę. Byłem przekonany, że nie otrzymam Nagrody. Cieszę się nią podwójnie, bo w 2010 roku w ten sposób anglistkę Marzannę Pogorzelską, która obecnie pracuje na Uniwersytecie Opolskim. Była moja wychowawczynią i wykładowczynią, a później pracowaliśmy razem w liceum.
Doktor Marzanna Pogorzelska napisała też dla ciebie rekomendację, która jest częścią zgłoszenia do Nagrody.
Tak. To, że Marzanna wcześniej otrzymała Nagrodę, było dla mnie bardzo ważne. Jest moją mentorką, a poza tym zrealizowaliśmy razem kilka projektów. Na przykład performans o Holokauście, który Marzanna zgłosiła w swoim wniosku do Nagrody. Wartości Ireny Sendlerowej sam nam więc bliskie od dawna.
Do Sejn, na galę Nagrody, pojechałem razem z przyjacielem, którego wcześniej wspomniałem. Był bardzo wzruszony, gdy okazało się, że doceniono nasze działania. Włożyliśmy w nie bardzo dużo energii. Gdy wracaliśmy z Sejn, zrozumiałem, że jestem wyczerpany fizycznie i powinienem odpocząć. Jednak po dwóch dniach w domu wróciliśmy do pracy nad naszą antywojenną płytą muzyczną. Wciąż myślę o tym, jak działać dalej. Nagroda im. Ireny Sendlerowej na pewno motywuje do dalszej pracy.
Wspomniałeś o powodach, dla których można z optymizmem patrzeć w przyszłość. Jaką szkołę chciałbyś w niej zobaczyć?
Chciałbym, by nauczyciele byli bardziej doceniani. To, co robią, jest niezwykle ważne. Edukacja to w końcu jeden z filarów naszego społeczeństwa. Gdy mówię o docenieniu, mam na myśli nie tylko kwestie finansowe, ale także to, jak postrzega się nasz zawód. Sam mówię moim uczniom, że stan konta jest ważny, bo pieniądze pomagają nam funkcjonować, ale nie są one celem samym w sobie. Nie żyjemy po to, by zarabiać pieniądze, ale by się rozwijać i pomagać tym, którzy tego potrzebują. To daje prawdziwą satysfakcję. Uczniowie pewnie czasem spoglądają na mnie z niedowierzaniem, ale jestem pewny, że warto działać w zgodzie z wartościami humanistycznymi.
Marzy mi się szkoła oparta na tych wartościach. Czuła szkoła. Chciałbym by była miejscem, którego uczeń się nie boi, bo wie, że może przyjść do nauczyciela i podzielić swoimi trudnościami. W tej szkole nie brakuje przestrzeni na zaufanie i szczerość. Wszyscy pamiętają, że uczniowie są najpierw ludźmi, dopiero potem uczniami. Podobnie jak my, nauczyciele, przede wszystkim jesteśmy ludźmi. Wszyscy więc potrzebujemy zdrowych relacji.
Jakub Mączyński – nauczyciel języka angielskiego z I Liceum Ogólnokształcącego w Kędzierzynie-Koźlu. Rzecznik praw ucznia, interwent w programie RESQL. Laureat Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”.
Dba o treści na stronie internetowej i opiekuje się mediami społecznościowymi. Tworzy, opracowuje i redaguje teksty oraz przygotowuje infografiki.