Większość nauczycieli i rodziców jest przekonana, że im mniejsza liczebność klasy, tym lepsze warunki nauczania. Okazuje się, że to niekoniecznie znajduje potwierdzenie w rzeczywistości.
Nauczyciele i nauczycielki wolą uczyć mniejsze klasy, ponieważ mają więcej czasu na poświęcenie uwagi każdemu uczniowi czy uczennicy. Z kolei rodzice wybierają dla dzieci szkoły prywatne, bo z reguły to właśnie one oferują mniejsze klasy. Przyjęło się uważać, że najlepiej, aby w klasie uczyło się nie więcej niż 16 uczniów i uczennic co odpowiada małej grupie warsztatowej.
Jednak badania nie potwierdzają tego przekonania. Profesor John Hattie dowodzi, że zmniejszenie liczebności klasy ma niewielki wpływ na wyniki uczniów – współczynnik efektywności to 0,21. W „skali” Hattiego interwencje, które się opłacają mają współczynnik efektywności w wysokości co najmniej 0,4. Z kolei przekazywanie uczniowi i uczennic przez nauczyciela informacji zwrotnej – ma współczynnik efektywności 0,73, a doskonalenie nauczycieli – 0,62.
Więcej na temat interwencji, które wpływają na jakość nauczania znajdziecie w książce Johna Hattiego – „Widoczne uczenie się uczniów dla nauczycieli”, którą kupicie TUTAJ>> |
W tym artykule przytoczę na końcu jeszcze inne badania przeprowadzone ostatnio w USA, które potwierdzają tezę, że mało liczne klasy wcale nie przekładają się na wyniki uczniów i uczennic. Ale zanim to zrobię postaram się pospekulować samodzielnie, czy nasze przekonania są rzeczywiście mylące.
Moim zdaniem wynika to z tego, że nauczycielowi czy nauczycielce jest znacznie wygodniej uczyć małe klasy. Dzięki temu ma więcej czasu dla poszczególnych uczniów i uczennic, mniej sprawdzianów do sprawdzenia, mniej problemów. Nauczyciel i nauczycielka mają także szansę śledzić na bieżąco postępy uczniów i do nich dostosowywać swoje nauczanie. Nauczyciele mają wtedy też więcej czasu podczas lekcji, choćby dlatego, że zajmują się mniejszą liczbą uczniów i uczennic.
To wszystko jest logiczne i taką logiką kierują się także rodzice posyłając dzieci do szkoły.Moje osobiste doświadczenia nauczycielskie też to potwierdzają.
Z drugiej jednak strony, gdy uczyłam bardzo małe klasy, to widziałam też negatywny wpływ na moich uczniów i uczennice. Uczniowie mieli ograniczony wybór, z kim będą współpracować, a w związku z tym – uczniowie i uczennice mieli też mniej możliwości uczenia się od siebie nawzajem.
Ale nie zajmujmy się skrajnościami, zatrzymajmy się na liczebności klas od 15 uczniów i uczennic wzwyż.
Gdy zaczynałam pracę to uczyłam klasy, które liczyły ponad 40 uczniów. Była to bardzo ciężka praca i wymagała innej „techniki”, której musiałam się sama uczyć. W tak licznych klasach trzeba organizować pracę w mniejszych grupach, stawiać na uczenie się uczniów i uczennic od siebie wzajemnie. Tak zwana indywidualizacja nauczania jest wtedy ograniczona albo dzieje się w małej grupie uczniowskiej. Bardzo ważna jest przy dużych klasach współpraca nauczyciela z uczniami, uczniowska samoocena i komunikacja z nauczycielem. Uczeń lub uczennica w większej klasie muszą stawać się bardziej samodzielni. W mniejszej klasie mają z kolei szansę, że nauczyciel będzie dostosowywał się do ich indywidualnych potrzeb.
O tym, że można z powodzeniem uczyć klasy większe wiem z pedagogiki waldorfskiej, gdzie w szkołach prowadzonych tą metodą uczy się dużo uczniów. Pedagogika waldorfska wskazuje też metody, które podpowiadają, jak uczyć takie klasy. Tam uczy się inaczej. Ale to wymaga zmiany całej koncepcji nauczania i nie daje jej się wprowadzić w zwykłej, publicznej szkole, która ma wiele sztywnych ograniczeń.
Mój wniosek jest taki: jeśli mamy większe klasy, to musimy inaczej uczyć i musimy się tego nauczyć, jak to robić. Również system musi być w tym przypadku bardziej elastyczny, aby nauczyciel czy nauczycielka mogli efektywnie pracować.
Niestety nie uczymy tego przyszłych nauczycieli na studiach i często nauczyciel lub nauczycielka, bazując na wiedzy pozyskanej podczas studiów, stają się bezradni w dużej klasie. Duża klasa musi działać jak drużyna, a właściwie jak szczep harcerski, gdzie każdy zna swoje obowiązki i ma możliwość działania w mniejszej drużynie.
A teraz na poparcie tezy, że mniejsze klasy nie załatwiają sprawy, przytoczę fragmenty artykułu Jill Barshay (The Hechinger).
W wielu krajach, a szczególnie w USA, w ciągu ostatnich 50 lat zainwestowano w mniejsze klasy. Średnio w roku 1970 było w klasach 22,3 dzieci; w 1985 – 17,9 ; w 2008 – 15,3 roku. Potem w wyniku pogorszenia się sytuacji gospodarczej zwiększono liczbę dzieci w klasach w roku 2014 średnio do – 16,1.
Badania przeprowadzone w październiku 2018 r pokazały jednak, że korzyści z obniżenia liczebności klas np. w dziedzinie czytania są bardzo małe, a w umiejętnościach matematycznych nie ma ich w ogóle.
Zmniejszenie liczby uczniów i uczennic w klasach jest za to bardzo kosztowne. Dodatkowo zauważono, że małe klasy mogą przynieść w stosunku do niektórych uczniów efekty wprost odwrotne niż byśmy chcieli.
Campbell Collaboration przeprowadziło 127 badań w 41 krajach obejmujących klasy od przedszkola do matury. Badania uwzględniały porównywanie wyników testów uczniów w mniejszych klasach i w klasach liczebnie większych.
Odrzucono badania, które mogłyby być zaburzone przez stronniczość lub przez inne czynniki „mylące”. Na przykład, nie brano pod uwagę szkół i klas, gdzie rodzice mogli mieć wpływ na wybór klasy, do której uczęszcza dziecko lub klasy, gdzie właśnie realizowano jakiś eksperyment. Starano się również, aby uczniowie z badanych klas pochodzili z podobnych środowisk i aby wyniki początkowe uczniów były zbliżone.
Ostatecznie zakwalifikowano do analizy tylko 10 badań, ze szkół Stanów Zjednoczonych, Holandii i Francji.
Stwierdzono, że losując wynik ucznia w czytaniu, mamy tylko 53 procent szansy, że losowo wybrany wynik ucznia z małej klasy będzie lepszy niż losowo wybrany wynik testu ucznia z większej klasy. „To bardzo mały efekt” – napisali naukowcy. W gruncie rzeczy jest to niewiele więcej niż wynik rzucania monetą.
W matematyce ogólne wyniki testów były nieco niższe w małych klasach, ale nie było statystycznie istotne.
Autorzy badań uważają, że taka konkluzja wynikająca z badań, może być wynikiem tego, że przy redukcji liczebności klas szkoła potrzebuje zatrudnić więcej nauczycieli, nowi nauczyciele mogą być mniej doświadczeni i mniej skuteczni niż ci, co prowadzili zajęcia wcześniej. Inny badacz uważa, że przyczyna może leżeć gdzie indziej – w większych klasach szkoła może organizować więcej zajęć dodatkowych dla uczniów, którzy mają trudności.
Andreas Schleicher, dyrektor wydziału ds. Edukacji i umiejętności w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju twierdzi, że USA przeceniają wartość małych klas, a nie doceniają dostatecznie doskonalenia dobrego nauczania. W swojej książce „Word Class” z roku 2018 Schleicher obala „mit”, że „mniejsze klasy zawsze oznaczają lepsze wyniki”. Jego zdaniem dobre edukacje np. w Japonii, Korei Południowej i Chinach mają większe klasy, ale wydają więcej na doskonalenie pracy nauczyciela, szczególnie w umiejętności planowanie dobrych lekcji i poświęcania więcej efektywnej uwagi uczniom poza zajęciami.
Zasadnicze pytanie jest, jak rozlokujemy środki na edukację? Jeśli mamy je ograniczone, to zadajmy sobie pytanie: czy lepiej jest zmniejszyć klasy, zwiększyć pensje nauczycieli, przeznaczyć środki na dodatkowe zajęcia dla uczniów, czy wydłużyć godziny pracy nauczycieli? Okazuje się, że lepsze efekty od zmniejszenia liczby uczniów w klasach może dać każda z pozostałych inwestycji.
– promuje ocenianie kształtujące i OK Zeszyt w polskich szkołach. Więcej