W artykule z okazji Święta Niepodległości proponujemy kilka dobrych praktyk, bardzo przydatnych w procesie kształcenia młodych obywateli.
Mobilizacja młodych ludzi w wyborach 15 października zaskoczyła wszystkich. Czy młodzież poszła do wyborów ze względu na edukację obywatelską? Nie, i to akurat nie jest zaskoczeniem. Młodzi poszli do wyborów raczej pomimo braku edukacji obywatelskiej niż dzięki niej. Była w tym chęć zabrania głosu w kluczowym momencie dla kraju i sprzeciw wobec autorytarnych tendencji w polityce państwa, w tym także w szkołach.
Czy to znaczy, że edukacja obywatelska dzieje się sama? Także nie. Ważnym dla nas wszystkich zadaniem – o którym warto szczególnie przypomnieć teraz, 11 listopada, w Święto Niepodległości – jest nadanie edukacji obywatelskiej odpowiedniej rangi. Ta przełomowa lekcja demokracji, jaką stały się wybory, powinna nas zachęcić do uczynienia ze szkoły miejsca wychowania świadomych i zaangażowanych obywatelek i obywateli.
Już Komisja Edukacji Narodowej pod koniec XVIII wieku chciała wychowywać tak, „aby młódź nabyła na wiek dalszy potrzebne światła, które by ją kierowały w życiu prywatnym i w życiu publicznym do zupełnego wykonania, co powinien człowiek, chrześcijanin i obywatel, aby i sobie i drugim stał się pożytecznym”. Minęło równo 250 lat, ale idea ta (z poprawką na laickość państwa i szkoły) jest aktualna. Wystarczy przeczytać obowiązujące od 2006 roku europejskie rekomendacje dotyczące kompetencji kluczowych w uczeniu się przez całe życie, by się przekonać, że nasi przodkowie działali w dobrym kierunku.
Ale nie chodzi tu o szacunek dla tradycji czy przypomnienie o 250. rocznicy powołania KEN. Chodzi raczej prostą konstatację, że w dzisiejszym świecie trudno wyobrazić sobie dobrą szkołę bez uczenia odpowiedzialności za siebie i innych, wrażliwości, sprawczości, świadomości wyzwań, z którymi mierzy się Polska i świat – czyli edukacji obywatelskiej. Na co dzień widzimy, co dzieje się, jeśli edukacja nie nadąża za społecznymi zmianami, nie uczy ich rozpoznawania oraz oswajania. Przekonujemy się też coraz mocniej, że pomysł na „szkołę-twierdzę”, odizolowaną od problemów życia publicznego, jest nierealny i ucieczkowy, a tym samym społecznie szkodliwy.
Dziś tak postawione cele przed edukacją obywatelską wymagają nie tylko zmiany treści nauczania wielu przedmiotów (w tym z pewnością wiedzy o społeczeństwie, historii oraz historii i teraźniejszości), ale też innego podejścia do doświadczenia szkolnego uczennic i uczniów. Przyjrzyjmy się temu uważniej.
A tak właśnie wygląda to teraz. Mamy dwie lekcje wiedzy o społeczeństwie w klasie VIII, szczątkową i ideowo zabarwioną edukację historyczno-obywatelską na lekcjach historii i teraźniejszości. Oraz… brak czasu na rozmowy o ważnych dla młodych ludzi sprawach, o ich życiowych dylematach i wyborach, brak czasu na projekty uczniowskie czy akcje społeczne. Do tego fikcyjny często samorząd uczniowski, sztywne hierarchie i słabe więzi między nauczycielami i uczniami. A właśnie rozmowa, uczenie się w działaniu i takie sytuacje, gdy mamy poczucie, że „nasz głos się liczy” są sednem edukacji obywatelskiej. Dają umiejętności i kształtują postawy.
Brak tych postaw widzimy na co dzień. Są to: uderzająco niski stopień uczestnictwa w stowarzyszeniach i wolontariacie, mała gotowość do angażowania się w sprawy publiczne, nieznajomość prawa i łatwość „obchodzenia” go, brak poczucia wpływu na decyzje władz różnych szczebli, niski poziom zaufania do instytucji publicznych, niechęć do polityki i polityków, fale hejtu w mediach społecznościowych. I – poza ostatnim wyjątkiem – niska frekwencja wyborcza.
Gołym okiem widać więc, że bez powszechnej, pogłębionej i przemyślanej edukacji obywatelskiej dla dzieci, młodzieży i dorosłych, trudno będzie przeciwstawiać się populistycznym przekazom i budować konsensus w podzielonym społeczeństwie i w przyszłości… lepsze społeczeństwo.
Na obecny „krajobraz polityczny” polskiej oświaty składają się ostatnio na ogół trudne rzeczy. Na przykład reforma ustroju szkolnego, ideologiczne naciski ze strony władz, strajki nauczycieli, żądania uczniów ze strajków klimatycznych, opór samorządów lokalnych wobec ograniczania ich kompetencji. Ale polityczność to również nierówności ekonomiczne, społeczne i edukacyjne, z którymi nie potrafiliśmy sobie poradzić przez ostatnie 30 lat. Widzimy je, gdy dzieci wyjmują kanapki z plecaków, gdy żegnają się przed domami, bo jedne z nich idą do szkół prywatnych, inne publicznych.
To wszystko jest polityczne. Kiedy udajemy, że wszyscy mamy takie same przekonania albo że nie mamy ich wcale, rozmowa staje się fikcją. Rośnie nieufność, a konflikty między rodzicami, uczniami i nauczycielami wybuchają przy innych okazjach. Brak rozmowy prowadzi do zaniku poczucia wspólnotowości i chęci działania.
A zatem szkoła zawsze jest – i powinna być – polityczna, jeśli politykę rozumiemy głęboko i szeroko – jako rozmowę obywateli o wspólnych sprawach i wartościach (nie zawsze łatwych do uzgodnienia), a także podejmowanie decyzji w życiu publicznym i wspólne działanie. Tylko jak rozmawiać i uczyć się polityczności w szkole, by ta nie stała się polem partyjnych i ideologicznych wojen?
Po pierwsze szkoła musi pozostać wolna od indoktrynacji. Ta zaburza proces uczenia i wychowania, prowadzi do marnowania czasu i środków finansowych, a jej efekty są zwykle mizerne. Tylko wolna od presji szkoła może analizować krytycznie stanowiska obecne w dyskursie publicznym, być przestrzenią poznawania zasad polityki, umożliwiać rozmowę o rządzeniu, inspirować do obywatelskiego działania.
Po drugie szkoła musi uszanować obywatela w dziecku. Jej zadaniem jest stworzyć dzieciom bezpieczną przestrzeń do poznawania zasad polityki, być inspiracją do obywatelskiego działania i miejscem debat na aktualne, czasem nawet kontrowersyjne tematy. Musi to odbywać się w ramach wyznaczonych przez dokumenty, których Polska jest sygnatariuszem, w tym Konstytucję RP, deklaracje i konwencje o prawach człowieka i prawach dziecka.
Unikanie trudnych tematów budzi nieufność i opór młodych ludzi, a równocześnie rodzi konformizm i zniechęca do samodzielnego myślenia. Bo po co ryzykować? Powoduje to także frustrację dużej części rodziców, którzy mają świadomość, że w XXI wieku edukacja demokratyczna przygotowuje do życia lepiej niż autokratyczna. Nie oznacza to, że taka rozmowa musi toczyć się na każdej lekcji, ale nie może nie toczyć się wcale.
Od dłuższego czasu wiemy, że nie da się oddzielić formalnej edukacji od wychowania obywatelskiego i nie ma lepszego miejsca niż szkoła (a nawet przedszkole), by uczyć się wspólnego działania czy krytycznego myślenia.
W zależności od tego, co będziemy dalej robić w życiu, potrzebne nam będą różne kompetencje przedmiotowe (matematyka, biologia czy historia?), ale kompetencje obywatelskie potrzebne są wszystkim. Także dzieciom i nastolatkom. Myślenia o szkole, jako o miejscu, gdzie uczymy się nie tylko pisać i czytać, ale też być obywatelem, już nikt nie podważa.
I w wielu miejscach tak się uczy. To dlatego młodzi aktywiści i aktywistki na pytanie o źródło swojego zaangażowania mówią o szkolnych doświadczeniach. Na przykład w samorządzie, w zespołowej pracy nad projektem o lokalnej historii, w akcji „ Młodzi Głosują” czy po prostu na lekcjach z nauczycielką, która „umiała nas wysłuchać i zachęcić do działania” albo „pokazała nam, jak ludzie mogą wpłynąć na władze”. Inkubatorami obywatelskości są także instytucje pozaszkolne: drużyny harcerskie, lokalne organizacje sportowe, organizacje i wspólnoty religijne, a nawet ochotnicze straże pożarne.
Ten obraz pokazuje, że rozwijanie kompetencji obywatelskich w szkole jest możliwe. Jednak by stało się ono częścią całego systemu edukacji, konieczna jest zmiana priorytetów szkoły. Koniec z wizją szkoły jako „przygotowalnią” do egzaminów.
Jeśli chcemy, by młodzi ludzie czuli się odpowiedzialni – trzeba im tę odpowiedzialność oddać, a nie prowadzić za rękę i kontrolować.
Jeśli uważamy, że młody obywatel powinien umieć wyrazić własne zdanie, twórzmy na każdych zajęciach przestrzeń na ich wypowiedzi, nawet krótkie, także w parach czy małych zespołach.
Jeśli samorząd uczniowski ma być ćwiczeniem z demokracji, musi mieć on w szkole realny głos i moc. A nie tylko organizować szkolne święta i dyskoteki.
Jeśli zależy nam, by rodzice mieli wpływ na życie szkoły, nie wystarczy rada rodziców, która już po dwóch–trzech tygodniach od ukonstytuowaniu się musi podjąć kluczową decyzję, tzn. opracować program wychowania i profilaktyki, który będzie obowiązywał przez cały rok szkolny. To przecież niemożliwe!
Jak zatem rozwijać w szkole kompetencje obywatelskie uczniów? To zaledwie artykuł z okazji Święta Niepodległości, ale wytyczne, które przyświecają naszym programom i projektom CEO, są stałe. Oto kilka dobrych praktyk, nie zawsze łatwych, do wprowadzenia, ale bardzo owocnych w procesie kształcenia młodych obywateli.
Takie sposoby pracy to zarazem mini strategie budowania otwartej komunikacji, wspierania uczniowskiej samodzielności i sprawczości. Stawką jest tu nie tylko szkoła bardziej obywatelska i demokratyczna, ale także bardziej przyjazne i skuteczne społeczeństwo obywatelskie.
Bo prawdziwa demokracja wymaga nie tylko udziału w wyborach i przestrzegania prawa, ale też wzajemnego zrozumienia, słuchania się i dogadywania, troski wobec siebie nawzajem. Tego się nie da zrobić bez codziennego, cierpliwego budowania relacji międzyludzkich, dobrych kontaktów i zaufania. Bez nich nie będzie ani szkoły obywatelek i obywateli, ani szkoły głębokiego i skutecznego uczenia się.
Może dlatego że, jak twierdzi wielu filozofów polityki, najbardziej autentyczne obywatelskie doświadczenie rodzi się tam, gdzie ludzie rozmawiają i współpracują ze sobą „jak równi z równymi”.
ekspertka edukacyjna i współzałożycielka Centrum Edukacji Obywatelskiej. W latach 1994-2018 członkini zarządu i wiceprezeska Fundacji. Więcej